Opolanin z urodzenia, Kaszub z wyboru, dziennikarz, fotograf, pisarz, gitarzysta, perkusista, miłośnik perfum i ich kolekcjoner, który jesienią tego roku będzie gościł w Aleksandrowie Kujawskim.
Grzegorz Adamczewski: Monsieur Mariusz Roqfort albo mister Mariusz Roqfort… W każdym razie jest to Twój pseudonim, do którego wrócimy… Będziemy jednak dzisiaj rozmawiać przede wszystkim o Twojej książce, bo jesteś pisarzem, blogerem i byłym emigrantem.
Mariusz Roqfort: Tak, to prawda. Można powiedzieć, że jedną trzecią życia spędziłem na emigracji. Może dlatego akcja mojej książki nie dzieje się w Polsce. To jest na razie mój debiut książkowy, ale już mam dwie następne w przygotowaniu – prawdopodobnie też akcja nie będzie działa się w Polsce. Mhh…, zobaczymy… Jak na razie […] na to wskazuje.
G. A.: Przypomnijmy tytuł książki.
M. R.: Omaha 6:29.
G. A.: Czy to jest rzecz o lądowaniu aliantów w Normandii?
M. R.: Tak, dokładnie tak. To jest czysto rozrywkowa książka, ale oparta o rzetelne materiały dotyczące tła historycznego. Ja robiłem dokładny research do tego lądowania, żeby po prostu ludzie, którzy może się interesują historią tego typu, tych czasów, będą chcieli zweryfikować moje dokonania. No więc, tak, to jest o lądowaniu w Normandii, ale w zupełnie innym ujęciu – rozrywkowym.
G. A.: Może zdradźmy pewien wątek fabularny, który się tutaj dzieje, ponieważ nasi czytelnicy i Ci, którzy nas teraz słuchają moe mogą wiedzieć, że to jest też książka nie tylko o lądowaniu w Normandii, ale ma także pewne elementy s-f.
M. R.: No właśnie… To się zaczyna w zasadzie niepozornie, dokładnie w zeszłym roku, w Cleveland, w stanie Ohio. Spotyka się dwóch przyjaciół, z których jeden dostaje od kogoś na parkingu – nie będę tam zdradzał – bilet do kina, w podzięce za – powiedzmy – uruchomienie samochodu. No okazuje się, że to nie jest zwykłe kino, że tak naprawdę tych biletów nie da się kupić w żadnej kasie ani w przedsprzedaży, tylko w kręgach VIP-ów są one sprzedawane w ogromnych… no dwa tysiące dolarów za bilet to jest sporo… I sprzedawane są parami, takie są zasady tego kina. No i obiecuje się wrażenia niespotykane w żadnym innym kinie, a czy to się okaże warte tych pieniędzy, no moim zdaniem tak, bo bohater w końcu przełamuje te obawy, że to jest naciąganie i udaje mu się dostać na drugą stronę ekranu, właśnie 6 czerwca ’44 roku…
G. A.: I znajduje się w samym sercu tych wydarzeń?
M. R.: Prawie, że na samym początku. Przeżywa tak jakiś czas, nie długo… godzinę, dwie… Po czym wraca do kina z mocnym postanowieniem, że wybierze się jeszcze raz, tym razem lepiej przygotowany. No i dopiero potem zaczyna się ostra jazda w tej Normandii. Zderzenie człowieka XXI wieku z ludźmi z tamtych czasów, z gadżetami jakie przy sobie ma, no powoduje wiele sytuacji ciekawych, interesujących, takich wydaje mi się… No i paradoksalnych oczywiście, bo smartfon w tamtych latach to coś niebywałego…
G. A.: Czy bohaterowi coś grozi w tej podróży?
M. R.: Tak, tak, to jest wielka niewiadoma. Początkowo może się wydawać, że to są jakieś rzeczywiście tricki, żeby potęgować napięcie…
G. A.: Czyli tak naprawdę to już przestaje być kino tylko to już jest…
M. R.: To już przestaje być kino i zaczyna się – po paru ciekawych incydentach – Jay, bo takie jest imię mojego bohatera, przekonuje się, że to nie są żarty, żadna zabawa. Nawet nieomal nie ginie przypadkiem od kuli. No więc, potem już mamy ostrą jazdę bez trzymanki w realiach II wojny światowej.
G. A.: Powiedziałeś, że interesujesz się historią, że byłeś w Stanach Zjednoczonych, że twoje drogi emigracyjne toczyły się bardzo różnymi ścieżkami… Czy są tam jakieś wątki autobiograficzne?
M. R.: No mi się wydaje, że główny bohater ma tam trochę ze mnie, w tej książce… znaczy tam podobieństwa fizycznego nie widzę, ale mamy podobne zainteresowania, powiedzmy się opierałem. Też lubi muzykę metalową, lubi jazdę samochodem, taką ostrą – z tym, że jego stać na najnowszą corvetę a mnie nie, ta różnica. Ale na pewno gdzieś tam z tyłu głowy jestem ja. Chyba każdy pisarz, gdzieś siebie umieszcza w książce, więc i ja. Najłatwiej po prostu operować potem słowem, wyobraźnią, kiedy legną się w mojej głowie rzeczy, moje prywatne, przerzucam właśnie bardzo często na papier. I tak to wygląda.
G. A.: Porozmawiamy teraz chwilę o Twoim pseudonimie, bo on się tak wziął nieprzypadkowo?
M. R.: No to jest taki pseudonim medialny, już chyba z dwadzieścia lat jest ze mną. Kiedy pod tym pseudonimem występowałem na początku na forach fotograficznych, bo fotografia to był jeden z moich pasji… Potem blog ciągnąłem, też pod tym pseudonimem, no i tak w sumie pomyślałem, że jestem bardziej rozpoznawalny jako Roqfort niż jako Mariusz Kiszelka, tak to wygląda. No i, eksportowe nazwisko można powiedzieć.
G. A.: Dobrze, dziękuję za rozmowę i Państwa zapraszam do lektury.
M. R.: Dziękuję uprzejmie.